prof. dr hab. Ewa Kołodziejek, Uniwersytet Szczeciński, Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN
„Ponieważ nie sobie a inszym mówimy, słów używać winni jesteśmy nie tych, które nam się podobają, ale które słuchający mile przyjmują”
[Stanisław Kleczewski, 1714–1776, pisarz]
Powyższy historyczny cytat idealnie oddaje współczesną ideę inkluzywności języka polegającą na unikaniu takich sformułowań, które mogłyby wykluczać z dyskursu publicznego jakiekolwiek osoby bądź grupy społeczne, ranić je lub deprecjonować. Chodzi o to, by szukać słów przeznaczonych dla wszystkich, by słowa ludzi łączyły, a nie odtrącały, by je „słuchający mile przyjmowali”.
Idea inkluzywności języka ma swoje źródło w etyce słowa rozumianej jako dobro w stosunkach międzyludzkich. Etyczna komunikacja oparta jest na empatii, szacunku do rozmówcy i życzliwości wobec niego, a także na dążności do porozumienia. Podstawową zasadą współżycia społecznego jest złota reguła etyczna, zwana zasadą wzajemności: Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany. Można ją rozwinąć dalej: W kontaktach z drugim człowiekiem używaj języka adekwatnego do sytuacji, w jakiej się znajdujesz, i stosownego wobec osoby, do której się zwracasz. Bądź uważny i empatyczny, wszak tego samego oczekujesz od swoich rozmówców.
Etyczne użycie słów to poszanowanie godności partnera dialogu, wrażliwość na jego potrzeby, to po prostu językowa grzeczność, uprzejmość, stosowność, takt.
Język tworzy rzeczywistość
Język, którego używamy, tworzy świat, w jakim żyjemy. Jest naszym przewodnikiem po rzeczywistości, jesteśmy w nim zanurzeni, zakotwiczeni, patrzymy na świat przez pryzmat jego struktur, bo wszystko, co wokół nas, jest opisane, nazwane. Język jest jak powietrze. Gdy powietrze jest czyste i świeże, to jest czym oddychać, czujemy się dobrze, żyjemy. Gdy powietrze jest duszne, gęste, to się dusimy, cierpimy, chorujemy. Gdy powietrze jest trujące – umieramy. „Mowa nienawiści – pisze Stanisława Niebrzegowska-Bartmińska, autorka tekstu Język jak powietrze – ożywcze czy morowe? – która z wielką siłą „rozlewa się” w ostatnich latach w polskiej i europejskiej przestrzeni publicznej (a zwłaszcza w Internecie), jest jak powietrze morowe: odmawia Drugiemu/Innemu człowieczeństwa, dehumanizuje i depersonalizuje, niszczy dobre relacje międzyludzkie, blokuje porozumienie. O uchodźcach mówi się dziś w kategoriach robactwa, określa mianem muzułmańskich psów, ciapatych, których – jako »dzikie zwierzęta« – należy trzymać w klatkach, uznaje (…) za morderców i gwałcicieli. (…) Członkom spoza kręgu własnej wspólnoty, „obcym” ideowo, religijnie, tym bardziej narodowo, obyczajowo itd., przypisuje się właściwości oceniane jako moralnie złe: dzikość, okrucieństwo, podłość, małą sprawność intelektualną, negatywnie ocenia się nawet ich wygląd (budowę ciała, kolor skóry) czy sprawność fizyczną”[1]. Nienawiść, pogarda dla innego, poczucie wyższości wobec niego wyklucza szacunek do drugiego człowieka, poszanowanie jego godności, nie pozwala ujrzeć w nim partnera do rozmowy i działania.
Język nienawistny jest duszny i trujący, kreuje rzeczywistość pełną lęków i zagrożeń. Język koncyliacyjny, ugodowy, jest jak czyste i świeże powietrze, tworzy przyjazny świat. To od nas zależy, jakim powietrzem chcemy oddychać, jakim językiem chcemy mówić i w jakim świecie chcemy żyć.
Słowa mają moc!
Jeśli używamy słów świadomie, zgodnie z ich znaczeniem, stosownie do sytuacji i do osoby rozmówcy, to nasze zachowania językowe są trafne i fortunne. Chodzi o fortunność komunikacyjną, o psychologiczne i społeczne uwarunkowania użytych określeń. Są słowa, które, nie zmieniając znaczenia, zmieniają swoje wartościowanie. Najczęściej się degradują, pejoratywizują. Dobrym przykładem jest słowo inwalida, jeszcze kilkadziesiąt lat temu neutralne, a nawet pozytywnie nacechowane, gdy mówiono o inwalidach wojennych zasłużonych dla ojczyzny. W każdym środku lokomocji publicznej było wtedy specjalne miejsce opatrzone tabliczką z napisem miejsce dla inwalidy. Dziś słowo to zniknęło z polszczyzny publicznej, zostało zastąpione określeniem osoba niepełnosprawna (co sankcjonuje Konwencja o Prawach Osób Niepełnosprawnych), a określenie inwalida stało się wręcz stygmatyzujące i niepożądane. Gdy w 2019 r. w toalecie Urzędu Miasta w Białej Podlaskiej umieszczono tabliczki z napisem WC dla inwalidów, to w burzliwą dyskusję zaangażowali się nie tylko sami zainteresowani, nie tylko mieszkańcy miasta, lecz także przedstawiciele lokalnych urzędów, Biura Rzecznika Praw Obywatelskich i Rady Języka Polskiego. Wszystkie opinie potwierdziły znaczeniową degradację tej nazwy[2]. Z języka urzędowego zniknęła też renta inwalidzka, którą zastąpiło nieco dłuższe, ale stosowniejsze sformułowanie renta z tytułu niezdolności do pracy. Podobną drogę eliminowania z polszczyzny publicznej przeszło wcześniej słowo kaleka, dziś niestosowne wobec ludzi, co potwierdzają autorzy Wielkiego słownika języka polskiego pod redakcją Piotra Żmigrodzkiego (dostępnego w internecie), którzy opatrzyli je uwagą: „Współcześnie użycie słowa kaleka w stosunku do osób niepełnosprawnych bywa uznawane za obraźliwe”.
Stosowność i takt w kontaktach językowych zapewnia też strategia niebezpośredniości, podstawowa zasada polskiej etykiety. Im mniej bezpośrednie jest sformułowanie odnoszące się do drugiej osoby, której z jakichś powodów nie chcemy urazić, tym uprzejmiejsze zachowanie mówiącego. Mówiąc o ludziach z jakąkolwiek dysfunkcją, trzeba używać słów: osoba, człowiek, pacjent itp. Warto też, korzystając z możliwości gramatyki, zastępować przymiotnikowe określenie: osoba niepełnosprawna wyrażeniem przyimkowym: osoba z niepełnosprawnością, osoba z niepełnosprawnościami. Wybór takich sformułowań pokazuje, że uznajemy niepełnosprawność za jedną z wielu cech człowieka, która go nie definiuje, bo nie jest jego cechą jedyną.
Podobną strategię językową należy stosować wobec osób bezdomnych. Określanie ludzi bez domu jedynie przymiotnikiem bezdomny nie pozostawia pola do myślenia o nich inaczej niż przez pryzmat ich sytuacji życiowej. Tymczasem bezdomność może być tylko trudnym etapem w życiu człowieka, nie pozbawia go ludzkiej godności, warto więc używać form niebezpośrednich: osoba bezdomna, osoba w kryzysie bezdomności.
Językowa wrażliwość skłania nas także do eliminowania z dyskursu publicznego określeń odnoszących się do cech osoby, na które nie ma ona wpływu. Chodzi o słowa stygmatyzujące ze względu na płeć, pochodzenie etniczne, orientację seksualną, kolor skóry. Dotyczy to między innymi takich nazw, jak Cygan i Murzyn, którym w polszczyźnie towarzyszy negatywna frazeologia, przenosząca z wcześniejszych czasów pogardliwe oceny nazywanych tak osób. Owe dyskryminujące nazwy zastępuje się dziś określeniami: Rom, osoba pochodzenia romskiego, czarny, czarnoskóry, osoba o ciemnym kolorze skóry. Warto dodać, że słowa Cygan nie używa się też w innych językach, czego dowodzi Ignacy Nasalski, szeroko analizujący problem inkluzywności języka: „W krajach anglo- i niemieckojęzycznych stosowane jeszcze do niedawna nazwy Gypsy oraz Zigeuner zastąpiły konstrukcje opisowe, odpowiednio Romani people oraz Sinti und Roma. Zjawisko jest o tyle ciekawe, że konotacje z cyganieniem, jakie może wywoływać słowo Cygan u Polaka, czy podobne związki w angielskim między Gypsy a analogicznym do polskiego imiesłowem gypped, są w niemieckim nieobecne, a mimo to etnonim Zigeuner uznano za dyskryminujący ze względu na istnienie negatywnych konotacji historycznych”[3].
Negatywne skojarzenia utrwalone w języku są także przyczyną unikania słowa Murzyn jako określenia osób o ciemnym kolorze skóry. W codziennej praktyce językowej, w rozmowach rodzinnych czy potocznych słowo to pewnie się nadal pojawia, ale w debacie publicznej Murzyn jest już prawie nieobecny. Zadecydowały o tym względy inkluzywne: Polki i Polacy o ciemnym kolorze skóry odbierają tę nazwę jako poniżającą, „związaną z paternalizmem, kolonializmem i niewolnictwem, wyzyskiem i pracą, a także zacofaniem, prymitywizmem i dziecinnością osób ciemnoskórych”, jak pisze Margaret Ohia-Nowak, autorka tekstu Słowo „Murzyn” jako perlokucyny akt mowy[5]. Polskie media obiegło zdjęcie młodziutkiej Afropolki trzymającej w ręce transparent z przejmującym napisem: „Stop calling me Murzyn” – nie nazywaj mnie Murzynem. O tym, że słowo Murzyn nie jest już neutralne, może świadczyć też fakt, że powieść Agaty Chrisite, znana wcześniej jako „Dziesięciu małych Murzynków” wydano w Wydawnictwie Dolnośląskim pod tytułem „I nie było już nikogo”.
Takie i podobne działania to przejaw komunikacyjnej empatii, wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka, dążenie do włączania, a nie wykluczania kogokolwiek. Język może nam w tym pomagać, bo komunikując się z innymi, możemy wybierać słowa, które nie mają w sobie nacechowania oceniającego. Czasem ukrytą ocenę mogą zawierać zdania ze spójnikiem ale, w których treść drugiego członu przeciwstawia się treści członu pierwszego. Chodzi o wypowiedzi, które często pojawiają się w komentarzach do bieżącej sytuacji w naszym kraju: Nie mam nic przeciwko LGBT, ale niech się ze swoją orientacją nie obnoszą… Żal mi uchodźców na granicy polsko-białoruskiej, ale mogli tu nie przyjeżdżać. Pozornie pozytywne emocje z pierwszej części zdania zostały zdominowane przez negatywną wymowę części drugiej; spójnik ale stał się tu „pożeraczem” dobrych intencji. To takie „słowo-młotek”, by użyć określenia psycholożki, Moniki Wicińskiej, która pisze na swojej stronie „Bezpieczna przestrzeń”, że „niczym młotek rozbija zdanie na dwie części i niczym młotek niszczy tę część, która pojawiła się przed słowem ale. Słówko to, tak pozornie niewinne, potrafi zmienić pochwałę w krytykę, zaletę w wadę. Powoduje, że zostaje w pamięci tylko część zdania po ale”[4].
W etycznym użyciu języka chodzi o to, by pochopnie nie oceniać drugiego człowieka, by szanować to, kim jest. Bez żadnego ale…
Niebezpieczne metafory
Same w sobie metafory nie są, oczywiście, niebezpieczne. Przeciwnie, pomagają nam w konceptualizacji świata, bo są cechą naszego umysłu, naturalnym sposobem myślenia i mówienia o świecie. Postrzegamy różne zjawiska, szukając w nich podobieństwa, jakichś wspólnych cech: łańcuch gór, klucz żurawi, morze łez. Jednak nawet najbardziej rozpowszechniona metafora nie jest w swej wymowie neutralna, narzuca bowiem sposób oglądu, uwypukla jedne cechy zjawiska, a przesłania inne, jest więc narzędziem wartościowania zjawisk. Jej właściwe rozumienie zależy od wspólnej wiedzy o świecie nadawcy i odbiorcy komunikatu, od wspólnego uzusu kulturowego, wspólnoty poglądów, sądów i emocji. Do obiegu publicznego weszło wiele deprecjonujących metafor, choćby moherowe berety, tęczowa zaraza, gorszy sort, lewacka szmata. Siła obraźliwego ładunku owych przenośni jest tak wielka, że aby go pomniejszyć, niektóre nazywane tak osoby przekornie i żartobliwie używają tych określeń jako nazwy własnej, jako elementu łączącego, niewykluczającego. Z reguły jednak taka nienawistna metafora poniża i krzywdzi ludzi.
Potoczne metafory silnie deprecjonują kobiety, co jest efektem wciąż zauważalnej nierówności społecznej i wyraźnej w języku asymetrii płci. Pejoratywne przenośnie: kobieca logika, babskie gadanie, babskie myślenie, babskie sprawy, babskie łzy, babska ciekawość, a więc zachowania pokrętne, alogiczne, głupie, puste, nieważne, błahe, przeciwstawione są pozytywnym „męskim” metaforom: męska rozmowa, męska decyzja, męska godność, męska duma, męska odwaga, męski umysł, męska ambicja, męskie sprawy. Ta dyskryminująca metaforyzacja wynika z przekonania, że „mężczyźni wiedzą lepiej”. Współcześnie nazywamy to „mansplainingiem”, „męskim objaśnianiem świata” albo ironicznie „tłumaczyzmem”. Utrwalone w owych sformułowaniach deprecjonowanie umiejętności, wiedzy i doświadczenia kobiet jest krzywdzące i deprecjonujące[5]. Nie warto utrwalać tych stereotypów, nie powinniśmy zwłaszcza wartościować zachowania kobiet „męskimi” porównaniami. Wszak decyzje mogą być twarde, bezwzględne, niekoniecznie męskie, a działać – zamiast po męsku – można stanowczo i zdecydowanie. Waloryzujące przypisywanie kobietom męskich atrybutów w potocznym (i zwulgaryzowanym) określeniu baba/kobieta z jajami może być – wbrew intencjom mówiących – odebrane jako poniżające. Same w sobie metafory nie są, oczywiście, niebezpieczne. Przeciwnie, pomagają nam w konceptualizacji świata, bo są cechą naszego umysłu, naturalnym sposobem myślenia i mówienia o świecie. Postrzegamy różne zjawiska, szukając w nich podobieństwa, jakichś wspólnych cech: łańcuch gór, klucz żurawi, morze łez. Jednak nawet najbardziej rozpowszechniona metafora nie jest w swej wymowie neutralna, narzuca bowiem sposób oglądu, uwypukla jedne cechy zjawiska, a przesłania inne, jest więc narzędziem wartościowania zjawisk. Jej właściwe rozumienie zależy od wspólnej wiedzy o świecie nadawcy i odbiorcy komunikatu, od wspólnego uzusu kulturowego, wspólnoty poglądów, sądów i emocji. Do obiegu publicznego weszło wiele deprecjonujących metafor, choćby moherowe berety, tęczowa zaraza, gorszy sort, lewacka szmata. Siła obraźliwego ładunku owych przenośni jest tak wielka, że aby go pomniejszyć, niektóre nazywane tak osoby przekornie i żartobliwie używają tych określeń jako nazwy własnej, jako elementu łączącego, niewykluczającego. Z reguły jednak taka nienawistna metafora poniża i krzywdzi ludzi. Potoczne metafory silnie deprecjonują kobiety, co jest efektem wciąż zauważalnej nierówności społecznej i wyraźnej w języku asymetrii płci. Pejoratywne przenośnie: kobieca logika, babskie gadanie, babskie myślenie, babskie sprawy, babskie łzy, babska ciekawość, a więc zachowania pokrętne, alogiczne, głupie, puste, nieważne, błahe, przeciwstawione są pozytywnym „męskim” metaforom: męska rozmowa, męska decyzja, męska godność, męska duma, męska odwaga, męski umysł, męska ambicja, męskie sprawy. Ta dyskryminująca metaforyzacja wynika z przekonania, że „mężczyźni wiedzą lepiej”. Współcześnie nazywamy to „mansplainingiem”, „męskim objaśnianiem świata” albo ironicznie „tłumaczyzmem”. Utrwalone w owych sformułowaniach deprecjonowanie umiejętności, wiedzy i doświadczenia kobiet jest krzywdzące i deprecjonujące[6]. Nie warto utrwalać tych stereotypów, nie powinniśmy zwłaszcza wartościować zachowania kobiet „męskimi” porównaniami. Wszak decyzje mogą być twarde, bezwzględne, niekoniecznie męskie, a działać – zamiast po męsku – można stanowczo i zdecydowanie. Waloryzujące przypisywanie kobietom męskich atrybutów w potocznym (i zwulgaryzowanym) określeniu baba/kobieta z jajami może być – wbrew intencjom mówiących – odebrane jako poniżające.
Dyskryminującą metaforą jest nazywanie starzejących się społeczeństw srebrnym tsunami, demograficznym tsunami czy geriatrycznym tsunami. Klęska żywiołowa zwana po japońsku tsunami to zagrożenie, niszczycielska siła natury. Postrzeganie najstarszego pokolenia w kategoriach klęski czy zagrożenia wzbudza lęk i niechęć wobec tej grupy społecznej.
Metafory bywają też niebezpieczne, gdy mówi się o migrantach. To szczególnie istotny temat w obliczu kryzysu migracyjnego w Europie i kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej. Bywa, że w medialnej narracji neutralne słowa: uchodźca, uchodźcy, migranci, są wartościowane negatywnie, zwłaszcza jeśli się je łączy z określeniami rzadko towarzyszącymi nazwom osób: nielegalni migranci. Trzeba pamiętać, że to nie ludzie są nielegalni, tylko ich czyny lub sposób postępowania, na przykład nielegalne przekroczenie granicy. Równie dyskryminująco brzmią metafory kojarzące się z klęską żywiołową, z ekstremalnymi zjawiskami natury: zalew migrantów, fala uchodźców. Metaforyka wojenna stosowana wobec ludzi: inwazja migrantów, najazd uchodźców sugeruje niebezpieczeństwo, wzmacnia lęk i poczucie zagrożenia. Warto pamiętać, że uchodźcy to ludzie, którzy opuścili swój kraj, aby ratować życie lub uniknąć prześladowań. Słowo uchodźca nie ma w sobie wartościujących skojarzeń, którym ulegamy pod wpływem antyuchodźczej polityki naszego państwa. Uchodźcy, migranci, osoby uchodźcze, osoby z doświadczeniem migracji to po prostu ludzie w potrzebie, oczekujący ratunku od innych ludzi.
Za dyskryminującą metaforę można też uznać sformułowanie ideologia LGBT. W akronimie LGBT+ zawarte są nazwy osób: lesbijki, geje, biseksualiści, transseksualiści i inni ludzie. Nieuzasadnione połączenie tej neutralnej nazwy ze słowem ideologia oznaczającym ‘sumę poglądów, idei, pojęć’ dehumanizuje i poniża olbrzymią grupę społeczną, odbiera jej tożsamość i godność.
Szczegółowe rozważania i wskazówki dotyczące etyczności mówienia o ludziach ze względu na ich płeć, orientację seksualną, pochodzenie, kolor skóry, sytuację życiową są treścią pierwszej części poradnika „Jak mówić i pisać o grupach narażonych na dyskryminację. Etyka języka i odpowiedzialna komunikacja”, 2021, https://etykajezyka.pl/.
Pani, pan, osoba, osoby
Bardzo ważną i delikatną kwestią jest mówienie o chorobach psychiki człowieka. W naszej kulturze choroby psychiczne są wciąż traktowane jako wstydliwe, stygmatyzujące, deprecjonujące społecznie. Piszą o tym autorzy rekomendacji „Wrażliwi na słowa, wrażliwi na ludzi” dotyczących mówienia o osobach z zaburzeniami psychicznymi: „Piętno trądu, epilepsji, AIDS czy raka zmniejszało się w miarę postępów medycyny, poznania natury tych schorzeń i metod ich leczenia. Nie stało się tak jednak w przypadku chorób i zaburzeń psychicznych, chociaż dzięki efektywnej terapii takie stany, jak zaburzenia psychotyczne (choroby psychiczne), depresja czy ciężkie nerwice nie są już wyrokiem, a doświadczony nimi człowiek może wieść szczęśliwe życie, być spełniony zawodowo, mieć rodzinę i grono przyjaciół”[1]. W języku potocznym jest wiele słów odnoszących się do stanów psychicznych, którymi można wyśmiać i poniżyć człowieka. Chodzi o takie nazwy ocenianych osób, jak idiota, wariat, kretyn, świr, down, czubek, oszołom i wiele innych. Nawet pozornie neutralne sformułowanie psychicznie chory zbyt często bywa inwektywą w różnorodnych interakcjach słownych, zwłaszcza wśród ludzi młodych, którzy z tych określeń i wyzwisk uczynili sposób komunikacji z rówieśnikami. Rzecz jasna, potocznych inwektyw nie usunie się z indywidualnych słowników żadnymi nakazowymi metodami. Można jednak i trzeba preferować wzorce stosownych zachowań językowych. Temu służą różnorodne przedsięwzięcia i kampanie społeczne, na przykład kampania „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”[7], której celem jest wzrost wiedzy o depresji, walka ze stereotypami związanymi z tą chorobą i przeciwdziałanie stygmatyzacji chorych osób.
Podobne intencje przyświecają autorom – psychiatrom, językoznawcom, socjologom – przywoływanego dokumentu „Wrażliwi na słowa, wrażliwi na ludzi”, którzy zwracają uwagę na pejoratywne określenia używane w odniesieniu do osób chorych, na używanie terminów psychiatrycznych w funkcji inwektyw i na medykalizację dyskursu publicznego. Ta ostatnia kwestia wydaje się szczególnie istotna w odniesieniu do mediów, ponieważ to media kształtują nasz sposób myślenia, to one są naszym „oknem na świat”. Jeśli dziennikarz używa słów wartościujących, to odbiorca nieświadomie spojrzy na opisywane zagadnienie jego oczami. Gdy dziennikarz pisze o politycznej paranoi czy o partyjnej schizofrenii, to wysyła do odbiorcy nie tylko informację, że w polityce czy w partii nie dzieje się najlepiej, lecz także ocenę, że paranoja i schizofrenia to zjawiska godne potępienia. Takich stereotypowych wartościowań media powinny dla wspólnego dobra unikać. A mówiąc o osobach chorujących psychicznie, zawsze warto stosować strategię niebezpośredniości: osoba chorująca na schizofrenię, osoba z doświadczeniem psychozy, osoba z zaburzeniami osobowości.
Szerzej o tym, jak mówić i pisać o osobach chorujących psychicznie, można przeczytać w tekście Joanny Krzyżanowskiej-Zbuckiej i Katarzyny Chotkowskiej zamieszczonym w dalszej części poradnika.
Obiektem lekceważącego mówienia i językowej dyskryminacji są często ludzie starsi, zwłaszcza chorzy. W wielu szpitalach i ośrodkach pomocy społecznej personel zwraca się do osób starszych na ty, bez wcześniejszego uzgodnienia z zainteresowaną osobą takiej formy komunikacji. Jest to zachowanie jawnie sprzeczne z polską normą grzecznościową, dlatego można je uznać za przemoc słowną, którą zależni od personelu pacjenci znoszą w obawie o staranność opieki. Upokarzająca jest także infantylizacja komunikacji z osobami starszymi: wolniej wypowiadane słowa, nadmiar zdrobnień, inkluzywne „my”: zjemy, nakarmimy, przebierzemy, służące jednak dominacji, a nie tworzeniu wspólnej płaszczyzny porozumienia. To oczywiste, że wybór form językowych zależy od sytuacji komunikacyjnej i że nie w każdej interakcji słownej formy wyżej wymienione będą niestosowne. W relacjach prywatnych, intymnych każde słowo, nawet „dziecinne”, wypowiadane z empatią może być wyrazem troski i serdeczności. Z tych samych powodów nazwy babcia i dziadek muszą pozostać w obszarze komunikacji rodzinnej, a zwracanie się tak do obcych osób jest przejawem niskiej kultury mówiących.
Trzeba pamiętać, że w każdej relacji dobór słów podlega normie etycznej, zgodnie z którą rozmówca powinien mieć poczucie, że jest akceptowany i szanowany, a nadawca mówi prawdziwie i szczerze. Pisząc i mówiąc o osobach starszych, używajmy stopnia wyższego przymiotnika: nie osoby stare,tylko osoby starsze, właściwą nazwą są też senior, seniorka, seniorzy albo liczebniki z plusami: 60+, 70+ itp. I nie „dziadurzmy”! Taką nazwę: dziadurzenie na określenie protekcjonalnego sposobu mówienia o seniorach i do seniorów uznano w konkursie Rzecznika Praw Obywatelskich za najtrafniej charakteryzującą niewłaściwy sposób komunikowania się z osobami starszymi. Warto się w nią wsłuchać i wmyślić…
Więcej o tym, jak mówić i pisać o osobach starszych, można przeczytać w artykule Danuty Parlak zamieszczonym w dalszej części poradnika.
Językowa dyskryminacja to także zawstydzanie drugiej osoby z powodu jej wyglądu. Chodzi głównie o ciało niedopasowane do obowiązujących kulturowych wzorców. W dobie mediów, także społecznościowych, ciało staje się podstawowym warunkiem życiowego sukcesu. Ma odpowiadać wymaganiom narzucanym przez dyktatorów mody, celebrytów i opinię publiczną. Ma być w sam raz, nie może być zbyt szczupłe ani zbyt grube, bo obie te skrajności są potępiane i wyszydzane. Działanie mające na celu poniżenie, zawstydzenie lub ośmieszenie kogoś z powodu jego wyglądu ma nawet swoją specjalną nazwę: body shaming (bodyshaming). Faworyzuje się osoby szczupłe, a drwi i żartuje z osób z nadwagą, bo w sposób nieuzasadniony łączy się otyłość z zaniedbaniem, łakomstwem, niższą kulturą i niższą inteligencją. Świadectwem takiego właśnie traktowania jest facebookowy wpis osoby chorującej na otyłość: „Słuchajcie, czy badania okresowe trzeba koniecznie robić w zakładowej przychodni? Chciałabym uniknąć fatfobicznej lekarki, która za każdym razem, jak mnie widzi, uznaje za stosowne potraktować mnie jak osobę umysłowo upośledzoną i każe jeść marchewkę na schudnięcie”. Takiej „wszystkowiedzącej” osobie warto powiedzieć: Nie oceniaj, jeśli nie znasz wszystkich okoliczności. Ta dewiza powinna przyświecać każdemu, kto pochopnym sądem dyskryminuje i krzywdzi chorego człowieka.
Otyłość jest w naszej kulturze znacznie bardziej zawstydzająca niż nadmierna szczupłość, o czym może świadczyć aż 31 eufemizmów określających człowieka grubego, zarejestrowanych w „Słowniku eufemizmów polskich” Anny Dąbrowskiej[8] wobec jednego eufemizmu określającego chudość. Jeden z tych eufemizmów: puszysty/puszysta kilkanaście lat temu był chętnie używany, pozwalał bowiem nieco żartobliwie ominąć niebezpieczeństwo mówienia wprost. Jednak z biegiem czasu stracił swoją atrakcyjność ze względu na nieco infantylne nacechowanie, pojawia się już chyba tylko w nazwach sklepów z dużą odzieżą. Dziś doliczylibyśmy się wielu nowych omownych określeń, ale żadnego z nich nie preferujemy, bo przecież nie zawsze trzeba mówić o wyglądzie zewnętrznym, który nie definiuje żadnej osoby i nie decyduje o jej wartości.
Więcej o tym, jak mówić i pisać o osobach szczupłych i chorych na otyłość można przeczytać w tekście Magdaleny Olszaneckiej-Glinianowicz, Magdaleny Gajdy i Elżbiety Lange zamieszczonym w dalszej części poradnika.
Preferowana przez nas zasada inkluzywności zachowań słownych nie pozwala pominąć milczeniem jeszcze jednej ważnej grupy społecznej: osób niebinarnych, nieidentyfikujących się z żadną płcią. Język polski nie zaspokaja w pełni ich potrzeb komunikacyjnych, zwłaszcza w zakresie rodzaju rzeczownika i uzgadnianych z nim form rodzajowych zaimków, czasowników, przymiotników i liczebników. Z oczywistych względów osoby niebinarne odrzucają rodzaj męski i żeński, jednak rodzaj nijaki nie spełnia wymogów neutralnej komunikacji, gdyż jest w polszczyźnie stosowany głównie wobec istot niedorosłych, niedojrzałych. Na stronie internetowej zaimki.pl[9] oraz na facebookowej stronie Słownik Empatyczny Języka Polskiego[10] propagowane są przez społeczność osób niebinarnych formy językowe, które w różny sposób mogą wyrażać neutralność płciową. Są to między innymi neutralne zaimki: ono/jenu, ony/ich, neutralne formy rodzaju przeszłego: powiedziałom, widziałoś, sformułowania niebezpośrednie: osoba kandydująca, konstrukcje nieosobowe: zrobiło mi się, przydarzyło mi się, inkluzywne zwroty adresatywne: kochane osoby. Językowych możliwości niewyrażania płci znajdziemy na tych stronach jeszcze więcej.
Proponowane sposoby tworzenia języka neutralnego płciowo są sygnałem potrzeb komunikacyjnych osób niebinarnych. Czy zostaną przyjęte przez ogół społeczeństwa? Czy staną się powszechne? Tego dziś nie wiemy. Wiemy natomiast, że każdemu człowiekowi należy się szacunek wyrażany formami językowymi stosownymi do sytuacji i do osoby odbiorcy. Wiemy też, że zmiana nawyków językowych wymaga wysiłku, autocenzury, ale jest możliwa, jeśli naszym celem będzie poszanowanie drugiego człowieka. Ogromną rolę w tej kwestii odgrywają różne społeczne kampanie uwrażliwiające na słowo. Rada Języka Polskiego prowadzi na Facebooku kampanię „Ty mówisz – ja czuję. Dobre słowo – lepszy świat”, której podstawowym cyklem jest „Alfabet etyki słowa”. Tytuł kampanii pokazuje, że słowa służą nie tylko do przekazywania informacji, lecz także do budowania dobrych stosunków między ludźmi i budowania lepszego świata[11].
Konkluzja
Warto pamiętać zwłaszcza dziś, kiedy tak łatwo rzuca się ciężkim słowem, że inkluzywność komunikacji to odpowiedzialność za słowo. Że słowa mają siłę, mają też moc nagradzania i moc niszczenia. Że wszystko da się powiedzieć na wiele sposobów i od nas samych zależy, który sposób wybierzemy. I że dobre słowo to lepszy świat.
[1] S. Niebrzegowska-Bartmińska, Język jak powietrze – ożywcze czy morowe?, http://www.etykaslowa.edu.pl/teksty-dotyczace-etyki-slowa (dostęp 3.11.2021).
[2] https://radio.lublin.pl/2019/10/czy-slowo-inwalida-jest-obrazliwe (dostęp 19.09.2021).
[3] I. Nasalski, Funkcje i dysfunkcje języka inkluzywnego, ze szczególnym uwzględnieniem asymetrii rodzajowej w języku polskim, „Socjolingwistyka” 2020, t. 34, s. 278.
[4] M. Ohia-Nowak, Słowo „Murzyn” jako perlokucyjny akt mowy, „Przegląd Kulturoznawczy” 2020, nr 3 (45), s. 196.
[5] https://bezpieczna-przestrzen.pl/index.php/2018/11/06/slowo-ale-jako-mlotek (dostęp 3.11.2021).
[6] Więcej o mansplainingu pisze Rebecca Solnit, Mężczyźni objaśniają mi świat , Kraków 2017.
[7] D. Dudek, S. Murawiec, M.J. Jabłoński, K. Kłosińska, B. Sobczak, A. Doroszewska, „Wrażliwi na słowa, wrażliwi na ludzi”. Rekomendacje dotyczące języka niedyskryminującego osób z zaburzeniami psychicznymi, https://janssen.prowly.com/111458-wrazliwi-na-slowa-wrazliwi-na-ludzi (dostęp 5.11.2021).
[8] https://www.facebook.com/twarzedepresji (dostęp 5.11.2021)
[9] A. Dąbrowska, Słownik eufemizmów polskich, czyli w rzeczy mocno, w sposobie łagodnie, Warszawa 1998.
[10] https://zaimki.pl (dostęp 5.11.2021)
[11] https://www.facebook.com/slownikempatyczny (dostęp 5.11.2021)